30 lipca 2013

Na środek lata

W ostatnim poście w miesiącu zawsze pojawia się nie-Warszawa. Tym razem mamy sam środek lata, pogoda jest niestała, ale wczoraj był rzetelny upał. Na tę okazję proponuję coś odmiennego: sezonową amplitudę, zdjęcia ze stycznia. Gdyby ktoś uznał, że to dziwny żart - obiecuję w środku zimy wrzucić zdjęcia z lata. O ile wciąż będę blogował, rzecz jasna.

Wszystkie zdjęcia robiłem z pociągu. O pierwszych pięciu dodam jeszcze, że są kolorowe, a z nasyceniem barw w ogóle nie majstrowałem.
Ostatnie jest natomiast czarno-białe:
Patrzmy zatem na kolory, napawajmy nimi wzrok.

26 lipca 2013

O śmieciach (i o śmietnisku medialnym)

Zastanawiam się, czy teksty dotyczące miejskiej bieżączki społeczno-politycznej mają na takim blogu sens. To domena codziennych mediów, w tym platform typu Salon 24; nie ma co udawać, że blog czytany przez kilkadziesiąt osób jest tu poważną propozycją. Pisząc o przeszłości małej, nieśródmiejskiej uliczki, mogę przypuszczać, że nikt inny nie zrobi tego równie systematycznie - co za tym idzie, że blog ma obiektywną wartość. Pisząc o dewastacji zabytków, mogę mieć nadzieję, że ktoś kiedyś użyje tego jako dokumentacji, co również nadaje blogowi wartość. Natomiast pisząc o bieżących sprawach miasta - nie o polityce w ścisłym sensie, ale sprawy te siłą rzeczy stają się polityczne, skoro mają związek z władzą - robię coś, czym powinny zajmować się media. Robiąc to na blogu prywatnym i niszowym, działam jak dziecko, które bawi się w wojnę. Sęk jednak w tym, że owych mediów, które powinny opisywać miejską doraźność, nie ma. To sytuacja dość nowa, która wciąż mnie zdumiewa. Cofnijmy się w czasie o pięć lat - mieliśmy wówczas trzy sensowne warszawskie gazety: poza Stołeczną dodatek do Dziennika i przede wszystkim Życie Warszawy. W telewizjach słabo się orientuję, ale zdaje się, że TVN Warszawa było wówczas osobnym kanałem, którym już nie jest. Dziś telewizje są albo oficjalnie zaprzyjaźnione z władzą ("Lemingi nie chcą, żeby się śmiano z PO" - dyrektor TVN w autoryzowanym wywiadzie), albo bezpośrednio od niej zależne, żadne radio poświęcone sprawom lokalnym nie istnieje, żadne duże medium internetowe poświęcone Warszawie (po roku '44) nie istnieje (na stronie tvnwarszawa widzę zazwyczaj te same nagłówki co w Stołecznej), warszawskie gazety się zwinęły, pozostało w pejzażu jedno jedyne medium: internetowa i papierowa Stołeczna, na którą wszyscy jesteśmy skazani. Ale - pomijając ogólną o niej opinię - jako medium jedyne, czyli jako monopol medialny, z definicji nie może ona pełnić funkcji, jaką powinny pełnić w społeczeństwie media, monopol medialny ma się bowiem do tej funkcji tak jak demokracja ludowa do demokracji. Dlatego niżej bieżączka. Piszę to, co piszę, bo mam poczucie, że powinno to być napisane, a dotąd nie czytałem.

To był wstęp, teraz meritum: śmieci.

Przypomnę od początku: Sejm uchwalił itd., itd., itd. Miasto w marcu uchwaliło stawki za wywóz śmieci, ogłosiło obowiązek składania deklaracji o liczbie mieszkańców i rozpisało przetarg. Te pierwsze stawki w przypadku mieszkańców budynków wielorodzinnych - tylko tym się zajmę, ograniczając się do swego ogródka - były następujące (za odpady selekcjonowane): gospodarstwo domowe jednoosobowe: 19,5 zł, dwie osoby - 37, trzy - 48, cztery i więcej - 56. Zrobiłem prostą kalkulację dla budynku, w którym mieszkam; suma wyniosła 191,5 zł. Było to o ok. 15% mniej niż przeciętny rachunek płacony za wywóz śmieci dotychczas (jego dokładna wysokość była zmienna, a zależała od liczby roboczych czwartków w miesiącu, bo w te dni przybywała śmieciara). Mieszkańców jest jednak mniej niż zwykle, gdyż jedno mieszkanie stoi od kilku miesięcy puste po śmierci właścicielki. Gdyby dodać jednego czy dwóch lokatorów, różnica stałaby się znikoma. Przyjąłem więc, że stawki są racjonalne i pokrywają rzeczywiste koszty wywozu śmieci.

Co było potem, pamiętamy: Krajowa Izba Odwoławcza unieważniła warszawski przetarg na wywóz, napisany tak, by zamiast dotychczasowych 90 firm z tej branży całą kasę zgarnęła jedna, mianowicie miejskie MPO, w którym posady, pensje i premie rozdają towarzysze z ratusza. Ponieważ zbiegło się to w czasie z przygotowaniami do referendum anty-HGW, nastąpiło tąpnięcie. Na miejsce odpowiedzialnego za przetarg wiceprezydenta Kochaniaka powołano burmistrza Bemowa, wsławionego tym, że w celu zagłuszenia oponentów ściągnął kiedyś na sesję rady dzielnicy klaunów - o tym też warto by więcej napisać. Przede wszystkim jednak na okres przejściowy, trwający co najmniej do końca stycznia, a potrzebny po to, by zrobić nowy przetarg - o którym Monopol Medialny donosi, że znów coś nie halo - uchwalono nowe, prawie o połowę niższe stawki "pomostowe". (W okresie tym system jest zamrożony w dotychczasowej postaci, firmy, które wywoziły odpady, robią to nadal, z tą różnicą, że faktury - w domyśle tej samej wysokości co dotąd - wystawiają miastu, nie właścicielom nieruchomości; miasto im płaci, a od właścicieli ściąga opłatę śmieciową według pomostowych stawek).

Dlaczego stawki pomostowe są o połowę niższe? Oficjalnie wynika to z kalkulacji uśredniającej (w przeliczeniu na mieszkańca) koszty wywozu śmieci według danych miejskich ZGN (Zakładów Gospodarowania Nieruchomościami). Ale w gruncie rzeczy - teraz zacytuję Monopol: "Ile pieniędzy ratusz będzie płacić miesięcznie firmom za wywóz śmieci - tego władze Warszawy nie wiedzą. Wiceprezydent Dąbrowski mówi, że trzeba poczekać na faktury. Nie wiadomo też, czy pieniędzy zebranych w opłacie śmieciowej od mieszkańców wystarczy na opłacenie rachunków, które wystawią firmy. - Miasto jest przygotowane na to, że dopłaci - zapewnia wiceprezydent". Według innej, powszechnej interpretacji niższe stawki są więc rzucone na stół jako kiełbasa referendalna.

Dokonałem ponownego obliczenia, którego wynik umieściłem na deklaracji złożonej w urzędzie dzielnicy. Różnica w stosunku do pierwotnych stawek - tych uchwalonych w marcu - wynosi 86,5 złotego, co w podziale na liczbę mieszkańców (11) daje 7,86 zł miesięczne na osobę. Zaokrąglam do 8. Dalsza kalkulacja jest czysto hipotetyczna, amatorska i grubo przybliżona. Osiem złotych mnożę przez 1 720 000 mieszkańców Warszawy (najaktualniejsza liczba ze strony UM) = 13 760 000. To z kolei przez siedem miesięcy - okres obowiązywania systemu pomostowego = 96 320 000. Kalkulacja jest, jak piszę, hipotetyczna, powyższą sumę z pewnością można jednak bezpiecznie zaokrąglić w górę do co najmniej stu baniek. Co prawda za piątą osobę w mieszkaniu się nie płaci, za to stawki w domach jednorodzinnych są wyższe, przede wszystkim zaś kalkulacja pomija lokale użytkowe.

Mamy teraz dwie możliwości:

a) Jeśli pierwotne stawki uchwalone przez Radę Miasta były właściwe, czyli pokrywały rzeczywisty koszt wywozu odpadów - przy obecnych, niższych stawkach te sto baniek to deficyt, który miasto Warszawa będzie musiało pokryć z innych środków. Skąd mianowicie? Otóż z tego budżetu, który jest deficytowy i dla którego ratowania ostatnio gwałtownie poszukiwane było np. 180 milionów oszczędności na komunikacji miejskiej. To więc, co krojeniem autobusów "zaoszczędzono" (daję cudzysłów, bo nie każda rezygnacja z wydatku jest oszczędnością), urzędnicza niefrasobliwość względnie bezczelność przetargowa, względnie hojność przedreferendalna, na powrót roztrwoniła (bez cudzysłowu). Ale skoro to tylko jedna z możliwości, zmienię tryb na warunkowy: roztrwoniłaby

b) Druga możliwość jest taka, że deficytu nie będzie albo będzie znacznie niższy. Wydaje mi się to nader mało prawdopodobne; przypomnę, że pierwotne, wyższe stawki w przypadku budynku, w którym mieszkam, i tak dawały sumę niższą od dotychczasowych rachunków. Ekstrapolacja na podstawie jedenastoosobowej wspólnoty może jednak być mylna. Przyjmijmy więc, że deficytu nie będzie. W takim razie skąd pierwotne, prawie o połowę wyższe stawki? Na jakiej podstawie uchwalili je radni, a my mieliśmy płacić? Dlaczego system pod zarządem miasta miał być dla obywateli o dwieście milionów rocznie droższy od dotychczasowego, wolnorynkowego?

W uzupełnieniu mógłbym walnąć litanię, co można za sto milionów złotych, ale post i tak jest długi, niech więc zainteresowani sami zbadają koszt potencjalnych miejskich inwestycji typu blok komunalny... przedszkole... most... basen... stacja metra.

Nie krygujmy się i nie unikajmy wniosków politycznych: moim zdaniem ta jedna sprawa w zupełności wystarczy, by odwołać ekipę z ratusza. Co nie znaczy, że sądzę, że po wyborach będzie lepiej - nie postawiłbym na to złamanego szeląga. Ale uświadomienie politykom, że wisi nad nimi jakaś sankcja, samo w sobie ma wartość.

23 lipca 2013

Gibczaki

Miło jest czasem bez żalu, z dystansem popatrzeć na życiowe możliwości, których już nie zrealizujemy.
W najlepszym (?) momencie zagapiłem się jednak i odwróciłem obiektyw. Pan gibczak skakał ponad schodami również na ten murek, na którym siedzi na zdjęciu:
Za nim jest pionowa ściana i ze dwadzieścia metrów niżej wjazd do tunelu.

20 lipca 2013

Dynasy 8 – kilka detali

Wakacje to sezon nie tylko na pocztówki, ale też na remonty i porządki. Blog nie ma jeszcze czterech miesięcy, ale sporo już się zebrało tematów niedokończonych lub takich, o których warto napisać więcej. Modernistyczną kamienicę przy Dynasach 8 opisywałem od strony dokładnie przeciwnej niż dziś. Przy wejściu do tej kamienicy zachowało się kilka detali, na które także warto zwrócić uwagę. Wygląda to tak:
Po pierwsze, metalowo-szklane drzwi, a zwłaszcza ich potężny, mosiężny uchwyt, przez siedemdziesiąt kilka lat polerowany dłońmi. Łatwo tu stwierdzić, na jakiej wysokości taki uchwyt jest funkcjonalnie zasadny, a gdzie można zaoszczędzić metalu – tyle że funkcjonalność to nie wszystko:
Drzwi od wewnątrz:
Przy drzwiach stoi instrument tak już rzadki, że nie jestem pewien, czym ściśle jest. Z pewnością jest skrobaczką do butów, ale tę funkcję pełni w zasadzie tylko jedna metalowa listwa. Reszta jest balustradą, a może też stojakiem na parasole?
Jeśli ktoś nagrzeszył naprawdę dużo, może użyć skrobaczki jako klęcznika. Przy wejściu mamy też kolumnę, ciekawą do kontemplacji dla wielbicieli międzywojennej warszawskiej ceramiki.
Budynek jest w rejestrze zabytków, może więc kolumna odzyska kiedyś pierwotny sznyt – tylko skąd wziąć kafelki do uzupełnienia?
Wreszcie to, co się najbardziej rzuca w oczy: trawertyn, którego grube płyty pokrywają ścianę. Nie tworzą gładkiego lica – niektóre są wysunięte, dając nieregularny wzór. Tym samym trawertynem wyłożona jest klatka schodowa na parterze, co robi niezwykłe wrażenie, drugiej takiej nie widziałem. Według niesprawdzonej wiadomości kamień pochodził z własnego kamieniołomu jednego z właścicieli budynku.

17 lipca 2013

Siódma pocztówka z wakacji (z dzielni)

Z Berezyńskiej.

Jeszcze raz całuję Was serdecznie, następuje

C H W I L O W Y  K O N I E C  P O C Z T Ó W E K

16 lipca 2013

Szósta pocztówka z wakacji (z antysezonem)

Wiadomo co - Parco Scarisciaco.

Piękna Warszawa latem,
Piękna zimą Warszawa,
Jeden woli herbatę, 
Drugiemu milsza kawa Nie na temat.

Piękna Warszawa latem, 
Piękna zimą Warszawa,
Banki w niej przebogate
I Wisła płynie klawa Nie do pary.

Piękna Warszawa latem,
Piękna zimą Warszawa, 
Latem ptaszki skrzydlate,
Zimą też skrzydlate.

15 lipca 2013

Piąta pocztówka z wakacji (z cyklopem)

Naprawdę ma on jednak dwoje czynnych oczu:
Ma też adres: Sowińskiego 14B.

14 lipca 2013

Czwarta pocztówka z wakacji (z Pragi) (nieczeskiej)

Sprzeczna 6.

Prawie jak z czeskiej, prawda? Tylko tam mają kolorowe farby i się nie strzelali Nie no, na Pradze nie było powstania, jak są ślady, to od siekier latających po podwórkach.

13 lipca 2013

Trzecia pocztówka z wakacji (z balonem)

Jeśli zarabiasz miliony,
kupuj dzieciom balony.
Jeśli zarabiasz mniej,
kup im sprej
to masz lżej
to stąd wiej
Ojej.

11 lipca 2013

Pocztówka z wakacji

Są wakacje, pora na porządki, remonty i wysyłanie pocztówek. Na początek tradycyjnie: zamek i katedra.
Moji kohani! Dziś widziauam zamek i katedre i jest tu bardzo fainie. Nie padau deszcz i jest ciepuo także chodze prawie goua. Przysilijcie prosze trohem pieniezy bo jusz sie kończo albo bank mi ukrat s konta. Bardzo Was siciskam i cauje - Druga Minoga.

10 lipca 2013

Róg Jakubowskiej i Miedzeszyńskiej - dodatek o duchowym trwaniu trajektorii

Robiąc zdjęcia wykorzystane jako "dzisie" w zestawieniach z poprzedniego posta, o nieistniejącym już skrzyżowaniu Jakubowskiej i Miedzeszyńskiej, odkryłem zjawisko, którego bym nie podejrzewał, gdybym nie zobaczył. Co do przechodzenia przez jezdnię, święty nie jestem. Przed laty, gdy regularnie korzystałem z autobusów, moim codziennym zwyczajem było np. przebieganie przy rondzie Waszyngtona przez dwie jezdnie, trzy tory i trzy barierki - alternatywą jest dłuższa droga i paskudne przejście podziemne. Poza pustymi godzinami brzasku nie przyszłoby mi jednak do głowy przechodzić na dziko przez Wał Miedzeszyński, należy on bowiem do ulic, czy raczej szos, na których kierowcy biją rekordy szybkości osiągalnej w granicach Warszawy. Tymczasem proszę popatrzeć - 2 lipca, 18:43:
5 lipca, 19:48:
Żeby zyskać podobny przykład, trzeba w odpowiedniej porze postać na moście z grubsza minutę.

Dzieje się to dokładnie na przedłużeniu Jakubowskiej, w miejscu zlikwidowanego skrzyżowania. Nie wiem, kiedy zamknięto wylot Jakubowskiej (chyba podczas poszerzania Wału związanego z budową Trasy Łazienkowskiej?). Wiem natomiast, że kilka lat temu, gdy w chaszcze nad Wisłą żaden poczciwy człowiek się nie zapuszczał, nie było też problemu widocznego na obrazkach. W ostatnich trzech-czterech latach nastąpił jednak boom plażowy. Złożyło się na to kilka przyczyn - m.in. budowa ścieżki biegowej nad Wisłą i w rezultacie odczarowanie tych chaszczy, urządzenie samej plaży, ogólne odczarowywanie Pragi, skorelowany boom na przeciwległym brzegu (w tym roku zahamowany przez wyjęcie Wisłostrady z tunelu i remont bulwarów). Na poczesnym miejscu wymieniłbym jednak co innego - moim zdaniem zasadnicza była budowa dwóch cywilizowanych przejść z sygnalizacją przez Wybrzeże Szczecińskie (czyli dalszy ciąg Wału Miedzeszyńskiego na północ od Poniatoszczaka) przy okazji budowy Stadionu Narodowego. Dzięki temu daje się po prostu dotrzeć nad Wisłę.

Najwygodniejszym pieszym szlakiem na plażę z okolic Ronda Waszyngtona, czyli z głównego w tym rejonie węzła komunikacyjnego, okazała się jednak ponownie - pisałem już o tym - zapomniana uliczka Jakubowska. Tymczasem żadne z wspomnianych dwóch przejść nie leży na jej osi, mimo że po drugiej stronie Wału jest - widoczny na zdjęciach - zjazd na plażę. Zjazd, a więc i zejście - w dodatku jako jedyne w okolicy kwalifikujące się dla niepełnosprawnych i wózków dziecięcych, bo przy wyremontowanym Wybrzeżu Szczecińskim są wyłącznie schody. Gwoli dokładności wyliczyć tu można jeszcze trzecie przejście dalej na południe, przy ślimaku, na wysokości ulicy Czeskiej, w miejscu szczególnie niewygodnym dla pieszych, bo pozbawionym zejścia z Wału, do którego prowadzą tylko dwie okoliczne ulice: Jakubowska i Walecznych. Rezultat jest taki, jak widać: plażowicze suną Jakubowską, po czym przechodzą przez Wał na dziko. Świadectwem skali tych praktyk jest zupełne zadeptanie w tym miejscu trawy:
Przy okazji powyższego zdjęcia sytuacja znów była tak miła, że sama wlazła mi w obiektyw:
Jest problem? Jest. Skoro jest problem, to powinno się go rozwiązać. Rozwiązania widzę cztery: 
1. Zrobić w tym miejscu przejście dla pieszych. 
2. Postawić w tym miejscu patrol z pałami i bloczkiem mandatów. 
3. Zagrodzić, zalać i zaminować plaże nad Wisłą, ogłosić, że ich reaktywacja należy do okresu błędów i wypaczeń. 
4. Podwyższyć słupki wzdłuż krawężników, rozpiąć na nich elektrycznego pastucha i drut kolczasty. 
Intuicję, które z tych rozwiązań najmilsze jest sercom inżynierów ruchu, zachowam dla siebie, żeby nie być nazwany hejterem. Jak będzie? Zapewne tak jak do tej pory. Ponieważ zaś sprawy asfaltu, nieobojętne mi jako środowisko życia, w gruncie rzeczy mniej mnie interesują niż głębsze sprawy, na koniec uwaga w tym kierunku: to przykład, jak na pozór martwe i zapomniane warstwy miasta wstają spod ziemi i kąsają nas niczym zombie, szerząc różne zarazy, choćby nieposzanowanie artykułów Kodeksu Drogowego.

7 lipca 2013

Ulica Jakubowska wczoraj i dziś, część 6 / Ulica Miedzeszyńska wczoraj i dziś, część 1

Nie jest to ostatnia część cyklu o Jakubowskiej; na koniec (przynajmniej tymczasowy) zostawiłem jeszcze jedną, najciekawszą. Otwieram już jednak inny temat, a kolejność taka dlatego, że w poprzedniej części oglądaliśmy widoki z niemal tego samego miejsca co dziś. Dzisiejsze zdjęcia pokazują nieistniejące już skrzyżowanie Jakubowskiej i Miedzeszyńskiej, czyli obecnego Wału Miedzeszyńskiego. Zrobione zostały albo ze schodów wieżyczki (strażnicy) Mostu Poniatowskiego, tej samej, z której we wrześniu '39 sytuację dokumentował Julien Bryan, albo z mostu tuż za nią. Ścisłe powtórzenie ujęć bywa trudne za sprawą drzew, zasłaniających wszystko lub przynajmniej główne punkty orientacyjne ze starych zdjęć. Zestawienie tych sześciu zdjęć i ich współczesnych odpowiedników nie jest jednak dokumentacją porostu zieleni, tylko czegoś zupełnie innego w charakterze, mianowicie dewastacji przestrzeni miejskiej przez samochód i podporządkowaną mu urbanistykę.

Wszystkie zdjęcia historyczne oprócz jednego z NAC biorę z Pragi Południe XX Wieku. Pierwsze datowane jest tam na rok 1938. Przedstawia perspektywę ulicy Miedzeszyńskiej w kierunku południowym, od rogu Jakubowskiej. Po prawej stronie widoczne są zapewne tyły jakichś drewnianych budynków plażowych - w tym miejscu była plaża Poniatówka, nie potrafię jednak rozpoznać tu jej zabudowań znanych mi ze zdjęć od frontu, czyli od strony Wisły:
Dziś w takim samym kadrze widać tyle:
W tym samym miejscu z dokładnością kroku w przód czy w bok stał autor kolejnego zdjęcia, a właściwie stopklatki, nie wiem, skąd zaczerpniętej, pokazującej też fragment samej wieżyczki. Na Pradze Południe XX Wieku zdjęcie datowane jest ze znakiem zapytania na rok '39. Różnice między nim a poprzednim są jednak duże: widać nowe latarnie, posadzone drzewka i bardziej zadbany wał, a zarazem uderza brak owych zabudowań plażowych, z wyjątkiem kiosku czy budki na drugim planie. Na podstawie tych zmian z pewnością można się dogrzebać dokładnej daty powstania, ale nie byłem tak wnikliwy; przyjmuję, że zdjęcie pochodzi z lat '38-'44.
Pierwszą wersję tego "dzisia" zrobiłem jeszcze w porze bezlistnej:
Nie całkiem mi wyszło, bo stanąłem sobie i cyknąłem, tymczasem autor historycznego zdjęcia czy też filmu używał statywu; chcąc uzyskać tę samą perspektywę co on, trzeba przykucnąć albo trzymać aparat na wysokości biodra. Żeby było widać coś poza klonem jesionolistnym samosieją, zszedłem niżej:
Wczoraj wyhaczyłem jeszcze jedno zdjęcie z tego samego miejsca, datowane tym razem na rok 1947:
Latarniom trochę się, jak widać, dostało, a kiosk czy może budka z piwem (?) to już zupełnie inna budka. Kolejne zdjęcie jest z roku 1957, a jego odpowiednik - z czerwca 2013. W latach wczesnopowojennych róg Jakubowskiej i Miedzeszyńskiej przebudowano, przerabiając zakręt na łagodniejszy:
Archaicznego zamiatacza ulic zastąpiły nowocześniejsze modele, tylko po co ich tyle? Prawie ten sam widok przedstawia zdjęcie datowane w NAC na lata '57-'65, a dokumentujące jakiś wyścig kolarski, zapewne Wyścig Pokoju (więc znów można by ustalić datę co do dnia). Na odpowiedniku z 17 kwietnia 2013 perspektywa jest celowo nieco szersza:
Z ortofotomap wynika, że ulica Miedzeszyńska biegła w miejscu dzisiejszego chodnika i pasa zieleni między chodnikiem a wschodnią jezdnią Wału, zatem podczas jego przebudów i poszerzeń, których było wiele - ich dokładnego kalendarium nie ma sensu odtwarzać - poszerzono go głównie na zachód, w kierunku Wisły.
 
Na ostatnim zdjęciu historycznym nie widać już Jakubowskiej, chyba że drogę z wału nad Wisłę (albo w Wisłę) uznać za jej przedłużenie. Miejsce jest jednak to samo co na poprzednich zdjęciach - fotograf stał kilkanaście metrów dalej w stronę rzeki. Zdjęcie pokazuje falę powodziową w 1960 roku (w poprzedniej części oglądaliśmy, przypomnę, podobną falę z roku '34):
Zastanówmy się na koniec, co powyższe zdjęcia mówią nam o życiu na Saskiej Kępie w latach 30. XX wieku. Spróbujmy sobie wyobrazić, że jesteśmy wówczas, o tej porze roku co dziś, mieszkańcami jakiejś willi albo kamieniczki przy Walecznych, Berezyńskiej czy Dąbrowieckiej. Wychodzimy z domu (w szlafroku?), przechodzimy sto czy dwieście metrów, przekraczamy wąską i spokojną ulicę Miedzeszyńską i schodzimy na plażę, gdzie za sympatycznymi, drewnianymi budynkami plażowymi z przebieralniami, kawiarnią itd. trafiamy w zwykły plażowy tłum, obok innych igraszek cieszący się zwłaszcza kąpielą w Wiśle. Można poczuć trochę słodyczy życia, prawda? Co więcej, zamieszkiwanie w pobliżu plaży nie oznaczało wówczas sąsiedztwa nocnej dyskoteki nagłośnionej tak, by rytm niósł się do Zakroczymia i cała okoliczna wieś słyszała, że Warszawa - tu się nie śpi. Do tańca przygrywały głównie harmonie... Oczywiście wiem doskonale, że w obecnym systemie warszawskiego życia poszerzony Wał Miedzeszyński jest komunikacyjnie niezbędny, z perspektywy słodyczy jednak - taki hipotetyczny spacer zamieniliśmy na gumę do żucia za kierownicą.

3 lipca 2013

Boniowanie w styropianie

Spacery po Kamionku dają wgląd w proces swatania tradycji z nowoczesnością. Kamienica na rogu pięknych ulic Rybnej i Kałuszyńskiej przechodzi właśnie gruntowny remont:
Remont niewątpliwie jest w jakimś związku z pojawieniem się w sąsiedztwie nowego budynku, którego ściany, pomidorowej barwy, widać na zdjęciu. W ramach remontu kamienica jest, rzecz jasna, ocieplana za pomocą - rzecz jeszcze jaśniejsza, tak że zdjęcia prześwietla - styropianu. W styropianie tym rzeźbione jest boniowanie. Nie jestem z branży (choć dzięki koligacjom nie jestem też całkiem spoza branży), wydaje mi się jednak, że historia tego elementu zdobniczego jest prosta: pierwotnie chodziło o to, by ładnie ociosać kanty kamiennych bloków. Potem element się wyabstrahował i zaczął być żłobiony w tynku, stając się ozdobą niezmiernie popularną - prawie każda dziewiętnastowieczna kamienica wielkomiejska ma jakieś boniowanie, o ile nie ma elewacji ceramicznej. 

Od lat z górą dwudziestu żyjemy jednak w świecie przekonanym, że dawni ludzie w ogóle nie umieli należycie budować domów lub może mieli niższą temperaturę ciała, więc im było ciepło w chłodzie. To zresztą logiczne: jesteśmy nowocześniejsi, więc bardziej grzejemy. Można to nawet ująć w postaci klasycznego sylogizmu. Przesłanka większa: grzanie daje ciepło. Przesłanka mniejsza: nowocześni ludzie dają efekt cieplarniany. Wniosek: nowocześni ludzie bardziej grzeją. W konsekwencji dawne budynki dzielą się na takie, które należy ocieplić styropianem lub inną emanacją nowoczesności, i takie, które też należy ocieplić styropianem, ale nie pozwala na to konserwator zabytków.

Nowoczesność nie musi jednak oznaczać zerwania z tradycją. W omawianym przypadku połączenie tych dwóch żywiołów daje boniowanie w styropianie. To, co zaczęło się od obróbki kamiennych bloków, zostaje jeszcze odrobinę bardziej oderwane od swego źródła, w czym nic dziwnego - los taki nowoczesność gotuje niemal wszystkiemu, zatem jest on z zasady racjonalny (to, co powszechne, musi być racjonalne). Podobnie na przykład zwierzę robocze staje się zwierzęciem do wypoczynku (koń, kot), muzyka do tańczenia (mazurek) staje się muzyką do siedzenia (Mazurek a-moll op. 17 itp.) lub do stania na baczność (Mazurek Dąbrowskiego), główny sprzęt liturgiczny staje się wątpliwą ozdobą o zerowej użyteczności (wszystkie ołtarze przedsoborowe). Dla osób z branży zjawisko styroboniowania jest z pewnością banalne i oczywiste, ja jednak, jako prosty spacerowicz, pierwszy raz przyjrzałem mu się z bliska. Prześledźmy więc ten zabieg. 

Tu gotowe są już nowe bonie:
A tu widać jeszcze stare:
Robimy rowek, wypalarką jakąś chyba:
W rowek pakujemy listwę z PCV:
Kładziemy lukier:
Ptifurek w bramie też jest rzeźbiony w styropianie:
Ten mur brudny i nienowoczesny znikł już zapewne od chwili, gdy zrobiłem zdjęcie: